Ukryty wymiar
Stanisław Szwast
Fragment 2: Pan wilków
Kiedy
zastała go noc i zrobiło się całkowicie ciemno, musiał zrobić
postój. Nic nie widział w tej gęstej puszczy. Słyszał za to
setki, dosłownie setki, jak nie tysiące, odgłosów zwierząt
dookoła! Tak intensywne natężenie przyrody i niespenetrowany
myśliwsko teren zrobiły na nim piorunujące wrażenie. Zatrzymał
się i usiadł. Rozgrzewał się wewnętrznie, ale czuł, że
słabnie. Musiał coś zjeść, musiał posilić swój organizm.
Zdolności homo developed były niezwykle energochłonne. Mógłby
zapolować, ale nie ma ani broni, ani krzesiwa, którym mógłby
rozpalić ogień i przyrządzić na nim mięso.
Nagle
usłyszał w pobliżu nieokreślone dźwięki. Nie wiedział co, ale
z całą pewnością coś go obserwowało i się skradało. Stanął
na równe nogi, wyprężył się i pomału rozglądał dookoła.
Stłumił w sobie zalążek strachu.
Noc
była naprawdę ciemna, musiał więc bardziej polegać na słuchu
niż na wzroku. Jedna, dwie, trzy, pięć istot. Otaczają go. Skupił
wszystkie swoje siły psychiczne i poczuł jednocześnie, jak jest
niesamowicie głodny i jak wykorzystuje ostatek energii.
Jeden
z wilków skoczył na niego od tyłu, Beli słyszał go już
wcześniej i zdążył się wywinąć. Drugiego uderzył w pysk,
raniąc sobie rękę o ostre jak brzytwa kły. Trzeci skoczył na
niego od przodu, ale Beli go odbił. Wilk upadł, zręcznie się
wywinął i stanął na wprost chłopaka, jeżąc sierść i
szczerząc kły. Tak, to ten! To był alfa. Starszy Nazar czuł to z
całą pewnością. Wyczuwał jego pozycję w stadzie.
I
spojrzał zwierzęciu prosto w oczy, używając całej swojej
energii. Władczo, dominująco, hipnotyzująco. Uzyskał nad
zwierzęciem przewagę. Ustanowił się ponad nim w hierarchii. Wilk
powoli ustępował. Władcze spojrzenie Beliego sprawiło, że
zwierzę schowało kły i cofnęło się o krok. Pozostałe wilki z
watahy okrążyły człowieka, ale nie zbliżały się na odległość
mniejszą niż zdominowany alfa.
A
teraz to Beli stawał się alfą.
***
Rankiem
Beliego obudziło lizanie po twarzy. Trzy inne wilki, które leżąc
obok, grzały go swoim ciałem, poderwały się, kiedy człowiek się
obudził. Beli pogłaskał alfę i wstał. Był przeraźliwie głodny.
Myślał już tylko o jedzeniu.
Co
prawda miał ze sobą pięć doskonałych narzędzi do polowania,
jednakże w dalszym ciągu nie miał jak przyrządzić mięsa. Był w
takim stanie, że ostrożnie rozważał możliwość zjedzenia
surowej zdobyczy.
Wraz
ze swoją gwardią przyboczną rozpoczął marsz przez puszczę.
Jedyne, co nie stanowiło problemu, to woda. Przez większość doby
mżyło i padało na przemian, wystarczyło więc z kawałka kory
stworzyć naczynie i zbierać deszczówkę.
Około
południa przestało padać i wyszło słońce. Wtedy zrobiło się
nawet przyjemnie. Przyroda szokowała swoją bujnością, lśnieniem
i zapachem. Właśnie, zapachem… Beli wyczuwał, że wilki już od
jakiegoś czasu robią się nerwowe i wyraźnie ciągną w określonym
kierunku. A teraz i on to poczuł. Dym! Prawdziwy dym, a przecież
nie ma dymu bez ognia. Jest szansa na spotkanie człowieka na tym
pustkowiu!
Przyśpieszył
kroku. Wilki były podekscytowane, ale nie wyprzedziły Beliego nawet
o krok. Czuł, że idzie w dobrym kierunku. Jeszcze chwila i zobaczy
źródło ognia.
I
zobaczył. Ognisko, nad nim drewniany ruszt z długiego prostego
patyka opartego na dwóch, rozwidlonych kijach. Przy ognisku czterech
mężczyzn, ubranych w proste buty, płócienne spodnie i kaftany ze
skóry i futra. Długowłosi, z brodami, brudni. Kawałek za nimi
cztery uwiązane konie, z prymitywnymi siodłami z koców. Przy
siodłach worki, łuki i toporki. Ale najciekawsze działo się na
ruszcie! Był dość duży, a na całej jego długości widniały
kawałki ładnie upieczonego już mięsa!
Beli
zrobił krok do przodu i zapytał:
–
Mówicie w ogólnoangielskim?
Mężczyźni,
kiedy zobaczyli człowieka ubranego w gładki, jasny, lśniący
kombinezon, szczelnie zapięty od butów aż po szyję i mankiety, w
towarzystwie pięciu wilków, zerwali się na równe nogi. Ich
przerażenie było tak silne, że aż uderzyło zmysł Beliego.
Czwórka mężczyzn rzuciła się do wystraszonych koni, wsiadła i
odgalopowała, nie oglądając się za siebie.
Ale
Beli powstrzymał wilki od pogoni. Podszedł do rusztu i całą swoją
uwagę skupił na pochłonięciu smażącego się tam mięsa. Było
bez żadnych przypraw, dość twarde, pachnące dymem. Trochę
krwiste, wyraźnie bardzo świeże. Przede wszystkim – było!
A
po posiłku należało zadać sobie pytanie: co to, u diabła, była
za przedziwna scena? Beli badał uważnie obozowisko i znalazł kilka
przedziwnych przedmiotów. Nożyce, ale jakieś nielogicznie
zmontowane. Wykonane z jednego, wygiętego kawałka metalu, którego
ostrza się schodziły, gdy się go bardziej doginało, zamiast śruby
na środku łączącej dwa kawałki metalu. Znalazł też róg z
ustnikiem. Spróbował w niego dmuchnąć, ale nie wyszło mu nic
poza świstem. Może zepsuty?
Brak
przedmiotów elektronicznych oraz wykonanych przy pomocy elektroniki
mógłby wskazywać na to, że Beli w dalszym ciągu znajduje się
gdzieś na Planecie, choć nie zgadza się grawitacja i ciśnienie.
Ciśnienie jest zdecydowanie niższe, co może być przyczyną jego
delikatnego bólu głowy. Ale nim nie ma się co teraz przejmować.
Istniał
tylko jeden sposób, aby dowiedzieć się, kim byli ci ludzie. Trzeba
było pójść ich tropem. Ściągnął na siebie wzrok wilka alfy i
ruchem głowy wskazał mu kierunek, w którym odjechała czwórka
mężczyzn. Wilki natychmiast ruszyły, łapiąc trop.
No comments:
Post a Comment